Tak Być Mogło

Na pół mili przed Grotą, Hefajstos, posługując się znaną wszystkim mową świstów i gestów, rozstawił swoich ludzi w półkole, podobnie, jak się to czyni w celu osaczenia zbrojnej bandy bydłokradów. Skradając się jak koty między kolczastymi krzakami, zbliżali się pasterze pomału do celu.

Gdy znaleźli się zaledwie o kilka kroków od drzwi, które Józef naprędce uszczelnił dla ochrony od wiatru i zimna, wierzeje rozwarły się z hukiem i w snopie światła z nich bijącego, pojawił się postawny stolarz, uradowany niezmiernie.

̶  Mamy Syna!  ̶  zawołał w przestrzeń

Okrzyk kilkudziesięciu gardeł wzniósł się aż po samo niebo. Józef stropił się nieco i poprosił o ciszę, nie chcąc przerazić Nowonarodzonego.

Teraz dopiero na osiołku przykłusowała z miasta zapóźniona babka porodowa, zbudzona w środku nocy przez nieocenionego Przepchę. Nakazała zagrzać wody i wszystkim iść precz.

Tegoż dnia pod wieczór wokół szopy zapłonął tuzin ognisk, do których chustu i drew dokładano, coby narobić żaru jak najwięcej. Bo przecież każde dziecko wie, że mięsa nie piecze się nad żywym płomieniem. Niebawem nad węglami zakręciły się naszpikowane czosnkiem, a lebiodką i cząbrem natarte tusze baranów. Były i sery świeże i dojrzałe, a nawet masło, chleb i placki słodkie i  pieprzne, pieczone na rozgrzanym kamieniu. Był miód od pszczół stepowych, orzechy, suszone figi z makiem, daktyle  i oliwki. By radość pomnożyć, Józef wyciągnął drogocenną sól. Dwaj juhasi przynieśli z miasta na drągach miło dla ucha bulgoczącą beczułkę. Takoż i Gospodarz puścił w krąg gąsiorek krwistoczerwonego wina prosto z Libanu, niepomny, iż Pismo zabrania kumać się z akumami. Wszak jako święty, wyprzedzał epokę swoją o wiele pokoleń.

Zwabieni gwiezdną łuną, a żądni sensacji, przybyli mieszkańcy Domu Chleba. Jednak przywileju wstępu do wnętrza prowizorycznego domostwa dostąpili jedynie nieliczni, z prozaicznego powodu braku miejsca. Młodziutka Matka spoczywała na posłaniu ze słomy przykrytej grubą płachtą oraz Józefową chlajną, a od zimna nakryta pastuszkowymi kożuchami, a Dziecko z wigorem zasysało pokarm.

Nie wiadomo, skąd wylazł wielki, czarny wąż, plująca kobra długa chyba na sześć łokci i zwolna posuwał się ku posłaniu. Józef najpierw zdziwił się niepomiernie, albowiem znał, iż gad ma krew zimną i na mrozie poruszać się nie jest w stanie. Sięgnął za siebie po lagę swoją, ale przepomniał, iż pozostawił ją kilka dni temu w zajeździe, podparłszy drzwi podczas ucieczki przed pijaną tłuszczą.  Noża przy sobie nie nosił, nie chcąc narażać się na przydomek Isz Karioty. Zaczął więc ściągać tunikę, by rzuciwszy ją na łeb potwora, zgruchotać go nogą.

Łup! Krótka siekierka ciśnięta wprawną dłonią Tetliteasa, wbiła się głęboko w drewno podłogi, ucinając gadzinie łeb. Miriam uśmiechnęła się promiennie do wybawiciela swego, a ten podniósłszy wijące się jeszcze niczym olbrzymia glizda cielsko napastnika, wyrzucił je przez otwarte drzwi na zewnątrz, skąd natychmiast dobiegł radosny pisk szczęśliwych amatorów wężowego ścierwa, ichneumonków, które dziwnym trafem zjawiły się na właściwym miejscu.

Na zewnątrz, małe, garbate indywiduum o odrażającym licu, zaśmiało się szyderczo, a złowieszczo i znikło, pozostawiając po sobie obłok dymu śmierdzącego zgnilizną.

Przez otwarte drzwi wpadł do izby gwałtowny podmuch zimnego wichru. Dziecko z zimna pisnęło. Miriam zdjęła z głowy chustę, co według faryzeuszów było wielkim grzechem i zawinąwszy w nią Niemowlę, podała Józefowi, a ten umieścił Je w żłobie rozgrzanym oddechem obojga bydląt – osła i wołu.  Tak przynajmniej głosi najpiękniejsza z krajskich kolęd.

Nadejście Syna Człowieczego pierwsi przywitali nie królowie, nie kapłani, nie rabini, czy prorocy, nawet nie wierni starozakonni, a grupka pogan, prostych, greckich pasterzy.

Tak było w ogólnym zarysie. Tak być mogło w szczegółach. Opowiadajmy tę historię naszym wnukom, bo dzieci nasze pewnie tylko postukają się w czoło i pobiegną do galerii kupować w ostatniej chwili nikomu niepotrzebne rzeczy, albo dla odmiany utkwią przed telewizorem, gdzie gwiazdy tańczą na rurkach, by odwrócić uwagę ludu od Istoty Rzeczy…

Cieszmy się z przyjścia Tego, który przyszedł głosić nam Dobrą Wiadomość. Który jednym znamiennym zdaniem nakazał nam żyć zgodnie z Naturą. Który poświęcił Siebie, by za najwyższą cenę nas, nic nie wartych, nabyć na własność. Przy wigilijnym stole pamiętajmy, po co tu jesteśmy i co te Święta oznaczają. Bo jeśli poddawszy się wrzaskliwej demagogii Zła sprowadzimy celebrację Bożego Narodzenia na nieprawidłowe tory, to odrośnie łeb gadzinie, a wtedy biada nam, ludzkości…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Fantazje kulinarne. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Tak Być Mogło

  1. Splot Literek pisze:

    Gdzie można nabyć pozycję?

  2. bardzo pisze:

    Nakład jest wyczerpany, ale dodruk planowany wkrótce. Natomiast Słowianka jest jeszcze do nabycia.
    Bliższe informacje pod adresem bartlom.w@gmail.com

    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz