Od kilku lat przymierzamy się do sporządzenia tradycyjnych świątecznych pierniczków, jednak za każdym razem wynika jakaś sytuacja, za przyczyna której zmuszeni jesteśmy tego zamiaru zaniechać. A po świętach dopada nas moralny kac, bo te importowane pierniczki ze sklepu smakują jak niemiecki syntetyk polany czekoladą.
Rzecz jasna,nie wolno nam zapominać, że Święta nie są po to, aby koncentrować się na feerii żarcia, ale stół jest integralną częścią naszego życia rodzinnego i społecznego, a radosne momenty obchodzimy zazwyczaj w grupie.
No więc w tym roku zawzięliśmy się i nie bacząc na trudności i niedogodności, postanowiliśmy, że na Święta będą pierniczki i na choinkę też.
Przystąpmy zatem do próby opisania, jak zabieraliśmy się do tego przedsięwzięcia.
Czytaj więcej: PierniczkiNajsampierw wyjaśnijmy różnicę między pojęciem piernik a pierniczkami. Podkreślmy, że ekspresja „stary piernik” nie może być uważany za epitet, jaki iż piernik najlepiej smakuje jak sobie poleży, a więc poniekąd stary.
Otóż piernik to jest na przykład piszący te słowa. A pierniczki to są takie małe, miękkie i pachnące Świętami żeńskie odpowiedniki piernika. Ta pierniczka, tym pierniczkom, do tych pierniczek. O tych pierniczkach napiszmy sobie minifelieton.
Cofnijmy się w czasie dwa czy trzy miesiące. Na wyprzedaży ujrzeliśmy pięknego czerwonego kuchennego robota. Najistotniejszym jego walorem była pojemność miski mieszalnika, o dwadzieścia procent większa niż w typowym urządzeniu tego rodzaju. Postanowiliśmy w niego zainwestować, ponieważ cóż teraz wart jest pieniądz, a ściślej mówiąc, cóż będzie wart niebawem, gdy społeczna wiara w niego wygaśnie.
Na honorowym miejscu w kuchni stanął robot. Robot to w tym wypadku pojęcie umowne, ponieważ prawdziwy robot sterowany jest cybernetycznie, podczas gdy tego operuje się ręcznie. Pierwszym produktem otrzymanym przy użyciu naszego nowego nabytku był chlebek włoskiego typu, nazywany to artezyjskim. Nie wiadomo, skąd ta nazwa pochodzi, bo artezyjska to może być studnia.
Ale miało być o pierniczkach. Przestudiowaliśmy kilka przepisów na Sieci, ale sieciowe przepisy wołają o gotową mieszankę przypraw do piernika, a my chcemy zrobić takie pierniczki, jakie sporządzały nasze Babcie. Wreszcie natrafiliśmy na spis ingrediencji tego esencjalnego składnika piernika zapodany przez portal Ania Gotuje. Oczywiście pozwoliliśmy sobie ten skład nieco zmodyfikować stosownie do pamięci o kuchni naszych Babć.
Do rzeczy. Przyprawę do piernika sporządza się mieszając dwie łyżki cynamonu; jedną łyżkę mielonego imbiru; po pół łyżki mielonych goździków, gałki muszkatołowej, czarnego pieprzu, i kolendry. Albo wielokrotność tych miar. Cynamon był w kawałkach, pieprz w ziarnach, a goździki w całości, więc użyliśmy takiej ilości na oko, żeby po zmieleniu wyszło około tego co na powyższej liście. Pieprz ewidentnie był obecny dla zmyłki, albowiem dziś naszym zamiarem nie jest pieprzyć a raczej pierniczyć.
Wszystkie składniki wsypaliśmy do słoiczka po musztardzie i nasadzili na gwint od miksera, do którego pasował z zadziwiająca precyzją. Po dokładnym zmieleniu wyszła nam przyprawa przewyższająca o niebo taką w torebkach do nabycia w sklepie.
Produkcja pierniczków to robota niezwykle prosta, jeśli się używa kuchennego robota. Najsampierw w rondelku roztapiamy masło w ilości 300 gramów. Do tego dodamy 400 g miodu, w naszym przypadku był to lipowy, zwany tu basswood. I sześć łyżeczek uprzednio sporządzonej mieszanki piernikowej plus ze dwie łyżki kakao. Jak się to wszystko podgrzeje i wymiesza, musimy wystudzić. Jeśli zawartość rondelka nam się przypadkowo zagotuje, nie robimy tragedii, tylko po prostu wyłączamy ogrzewanie.
Do szklanki śmietany, albo powiedzmy 300 gramów dodamy cztery łyżeczki sody oczyszczonej. W naszym przypadku połowę tej ilości śmietany zastąpiliśmy gęstym jogurtem. Teraz uwaga. W fermentowanych produktach mleczarskich znajduje się kwas mlekowy, a ten w połączeniu z sodą wyzwala wielkie ilości dwutlenku węgla, a my przecież usiłujemy nasz ślad węglowy zredukować do minimum oraz zapobiec wylewaniu się śmietany na kuchenny blat, który z taką pieczołowitością właśnie wymyliśmy do czysta. Więc szybko do miski robota wrzuciliśmy pół kilo mąki pszennej wysokoglutenowej (pal sześć anty-glutenową propagandę serwowaną nam przez środki sterowania opinia publiczną), dodali buzującą już śmietanę z sodą i nie omieszkali dosypać 300 g cukru pudru. Także dodaliśmy dziewięć żółtek, a białka zachowaliśmy w lodówce na bezy.
Teraz włączyliśmy tego robota na najniższych obrotach a jako mieszadło posłużyła łapa z gumowa nakładką zbierającą masę ze ścianek miski. Po dwóch minutach mieszania otrzymaliśmy w miarę jednorodną brunatna masę o silnym znajomym piernicznym aromacie. Tak, to jest to. Właśnie tak pachniała w Święta kuchnia mojej Babci Jeszcze tylko brakuje nuty skórki pomarańczowej.
Teraz wzięliśmy drugą miskę ze stali nierdzewnej i przerzuciliśmy do niej płynny piernik. Albowiem robot potrzebny będzie jutro do ubijania piany na bezy. I nastąpił najważniejszy etap produkcji pierniczków, mianowicie kilkugodzinne leżakowanie ciasta w lodówce. Ania z portalu zaleca dziesięć godzin, ale naszym zdaniem wystarczyłaby połowa tego okresu. Chodzi o to, żeby masa zgęstniała tak, by ją można było wałkować i formować. Jednak nasze pierniczki dojrzewały długo z przyczyn organizacyjnych. Najpierw mieliśmy kilka spraw do załatwienia na mieście, a potem po prostu zasnęliśmy z wrażenia na kanapie.
Wybudziwszy sie o północy, zerwali na równe nogi i od razu rozgrzaliśmy piekarnik do 165 stopni C, czyli 330 stopni F, po czym przystąpili do wydłubywania ciasta z miski. Szło nam to dość opornie, ponieważ nie pomyśleliśmy o wysmarowaniu naczynia olejem. Wreszcie wywaliliśmy brązową kupę na wciąż czysty marmurowy blat i szybko partiami rozwałkowywaliśmy na placki grubości palca. Ślubna wziąwszy krawiecki centymetr odmierzała precyzyjnie tę wartość co do mikrona i nie szczędziła gorzkich uwag w razie odchyłki od standardu. Musiało być dokładnie dziesięć milimetrów i nie ma gadania, kropka. Skutkiem czego wyszło nam kilkadziesiąt pierniczków wyciętych foremkami w gwiazdki, rozgwiazdki i choineczki, oraz kilku niezdarnie wyciętych nożykiem w kształcie serduszek, a to o myślą o naszych Wnuczkach.

Do pieczenia użyliśmy folii aluminiowej spryskanej olejem, a ułożonej bezpośrednio na ruszcie piekarnika. Pieczenie zabrało około czternastu minut. Pierniczki wysypaliśmy na tackę i pomalowaliśmy lukrem sporządzonym z cukru pudru i soku z cytryny z dodatkiem kilku kropel ekstraktu z wanilii.
Teraz czekała nas najtrudniejsza próba. Pierniczki są najsmaczniejsze dopiero na drugi dzień. Degustacja jutro. Jutro, powiadam, gdzie z tymi łapami. Toteż przykryliśmy je lnianą ściereczka i poszli lulu, ponieważ było już wpół do drugiej w nocy.
Rano obudził mnie aromat świeżo parzonej kolumbijskiej kawy specjalnego gatunku, albowiem nasze Dziecko para się prażeniem zielonych kawowych ziaren. Moja ślubna jest wszak porannym skowronkiem. Zszedłszy na dół skonstatowałem że tak powiem niedobór pewnej, aczkolwiek nieznacznej ilości wczorajszego produktu. Należy zatem zauważyć, iż świąteczne pierniczki klasyfikują się jako substancja wysoce lotna i łatwo ulegają procesowi sublimacji.
Pozostałą część zapakowaliśmy w okrągłe blaszane pudełka, w których mamy nadzieję, że wciąż miękkie, delikatne i aromatyczne doczekają Wigilii.
Aromat Świąt zawitał w nasze progi.
Ukłon w stronę Aniagotuje.pl
Pozdrowienia z Torunia
Miło mi nadzwyczaj. Z Toruniem kojarzą mi się same najlepsze wspomnienia.
W ogóle Toruń to była kiedyś metropolia Europy, siedziba zakonu Krzyżaków przed zakupem Malborka.