Ponieważ temperatura otoczenia nie pozwala na kuchenne szaleństwa, postanowiliśmy, a właściwie Ślubna postanowiła, sporządzić coś prostego, szybkiego i smakowitego.
Ponieważ tym razem to Ona zajęła się kuchnią, nie chciałem się jej kręcić na widoku i obijać wzajemnie jak elektryczne samochodziki w wesołym miasteczku, zatem zasiadłem do klawiatury i piszę co następuje.

Z tej działalności mojej szanownej Małżonki niechaj wyjdzie coś pożytecznego pro publiko bono. Recepturę i procedurę rozszerzymy cokolwiek tak, aby i w Starym Kraju można było cos podobnego sporządzić.
Najsampierw kroimy czosnek na dość grube kawałki. Ponieważ to sympatycznie pachnące warzywko wyląduje na patelni, zbyt małe cząstki zbyt szybko uległyby przypaleniu. Bierzemy tego z pięć ząbków, a jeśli wydaje nam się, że to za dużo, dołóżmy jeszcze więcej. To parafraza instrukcji Ryszarda Bonda, jednego z amerykańskich asów myśliwskich drugiej wojny. Powiadał on, jeśli wydaje ci się że jesteś za blisko, podejdź jeszcze bliżej. Otóż nasz obiadek musi emanować czosnkiem i proszę mi tu nie insynuować żadnej najmniejszej aluzji. Dobrze jak obrany czosnek, nawet pokrojony, poleży sobie na powietrzu przez chwilę, np. dziesięć minut. Wtedy smak jego staje się wyrazistszy, a wartość odżywcza się polepsza.
I gotujemy jakiś makaron tak jak lubimy, u nas trochę bardziej niż al dente. Może to być spaghetti, spaghettini, mostaciolli, mostaciolini, linguini, trampolini albo cokolwiek, byle nie za drobny.
Szykujemy wkład postny. W naszym przypadku były to krewetki zakupione na przecenie zwanej w nowomowie promocją. Były ugotowane i zamrożone. Jeśli sami chcemy sobie ugotować te morskie raczki, baczmy, aby ich nie przegotować, bo mogą stać się twarde i gumowate. Wrzucamy je na wrzątek i trzy minuty od momentu zagotowania powinno zupełnie wystarczyć. Potem należałoby je obrać z pancerza.
W międzyczasie kroimy świeży słodki pieprz czasem zwany papryką dowolnego koloru albo w kilku barwach tęczy (i proszę mi tu nie insynuować… itd.). Sypiemy trochę soli i pieprzu, nie za dużo, bo zawsze można sobie na talerzu dosolić i dopieprzyć, podczas gdy odsolić i odpieprzyć byłoby raczej trudno. Także siekamy zieloną pietruszkę, ewentualnie szczypiorek.
Możemy także użyć kawałków ryby, ugotowanej albo usmażonej na patelni i oczywiście pozbawionej ości, najlepiej z fileta. Polecam dorsza (jedz dorsze…. itd. – stare powiedzenie z okresu względnego niedostatku za czasów ciemnych). Albo tuńczyka z puszki, albo ugotowanych z koperkiem i obranych amerykańskich raków sygnałowych (pod całkowitym brakiem ochrony gatunkowej w Polsce jako gatunek inwazyjny, choć smaczny).
Podgrzewamy oliwkę z oliwek. Nie bawimy się w snobizmy typu tłoczony na zimno czy dziewiczy, po prostu bierzemy oliwkę, lejemy na patelnię. Nie za dużo, tyle tylko, żeby nie było na niej suchych miejsc. I delikatnie podgrzewamy. Oliwki nie wolno przegrzać. Wrzucamy czosnek i smażymy przez pół minuty. A potem wrzucamy to wszystko co pokroiliśmy oprócz ryby czy krewetek i dajemy trochę czasu, aby nie tyle zmiękło, ile utraciło charakter surowizny. Teraz wrzucamy krewetki (rybę, raki), czekamy chwilę aż nabiorą temperatury, dodajemy ze dwie łyżeczki soku z cytryny i wrzucamy ugotowany odsączony, ale gorący makaron. Pamiętamy przy tym, że zimną wodą hartuje się wyłącznie cienkie makarony do rosołku. Wyłączamy ogrzewanie.
Teraz dajemy współmałżonkowi, że by to wszystko pracowicie mieszał. Składamy ścierkę na cztery i kładziemy na stół, a na to patelnię. Obok talerze, widelce i nie, nie łyżki do zupy, albowiem wytrawny makaroniarz kręci kluchy o brzeg talerza. Posypujemy tartym twardym serkiem np. Romano. Warto nadmienić, że Włosi sypią ser bardzo oszczędnie, a jego nadmiar odbierają jako afront dla kucharza.
Cała procedura nie zabiera o wiele więcej czasu niż jej przeczytanie, poza oczywiście gotowaniem kluchów. Zakładamy także, że i rybka została usmażona wcześniej.
Co do obiadu? Powinienem doradzić białe wino półwytrawne albo wytrawne, można je śródziemnomorskim zwyczajem zmieszać z wodą mineralną z bąbelkami albo bez (a na cholewę mi bez?), ale osobiście mam gdzieś konwenanse i inne kontredanse, z tej przyczyny podaję wino czerwone z Toskanii w temperaturze pokojowej, a przewietrzone w otwartej butelce przez pół godziny.
Ostrzegam iż piwo nie bardzo tu pasuje, a rzeczy mocniejsze to już zupełnie nie. Ale po obiadku mozna sobie pozwolić na szklaneczkę amaretto, co ugasi chęć na deser, który zwykle należy do kategorii wdupowłazów.
Na zdjęciu: rak sygnałowy. Trzeba go jeść, ponieważ niszczy ikrę, narybek i natywne polskie raki, czyli raka królewskiego i błotnego. Poznajemy go po policyjnych opaskach sygnalizacyjnych na szczypcach.

Kiedyś Ameryka nasyłała na Polskę stonkę, dzisiaj raki…
Tera powiem co wiem. O rakach,
Te amerykańskie raki to chyba tym razem niecelowe skażenie. Mamy w Polsce sześć gatunków raków. Dwa uważane są za natywne. Pierwszy, najważniejszy i najsmaczniejszy to jest rak królewski. Jeszcze kilka dekad wstecz Polska eksportowała kilkaset ton raka rocznie. Ten rak wymaga bardzo czystej wody, stąd porzekadło, woda jest tak czysta że raki mogą w niej żyć. Żyje do czterdziestu lat i osiąga wielkość do 20 cm.
Rak błotny mieszka u nas od lat trzystu, przybył z Turcji i okolic. Ale ponieważ nie niszczy środowiska i wymaga wody mniej czystej, zadomowił się u nas i uważany jest za gatunek natywny. (nie wiem czy używam prawidłowej terminologii, może raczej należałoby mówić o rasie niż o gatunku). Jest także jadalny, choć mniejszy.
Z Ameryki zawitał rak marmurkowy. To jest mutant, który bardzo szybko się rozmnaża, w dodatku partenogenetycznie, stąd wszystkie raki marmurkowe to samice. W jednym cyklu samica produkuje kilkadziesiąt potomstwa, które po kilku miesiącach samo jest gotowe do rozmnażania. Nie wiem, czy smaczny, ale mnogi.
I mamy tego raka sygnałowego, którego spokojnie można łapać i jeść. Do połowu nie trzeba żadnej licencji ani karty poławiacza, tylko trzeba zgłosić zamiar połowu w lokalnym urzędzie ochrony środowiska i pokazać więcierz, który nie może mieć wejścia większego niż 9 cm, a to z uwagi na wydry, które mogą wsadzić łeb zwabione rakami i tam się utopić. Jako przynętę używa się kocie żarcie z puszki.
Jeszcze są dwa dodatkowe amerykańskie raki, ale nie przynudzajmy. Od czego jest ciocia wykipedia. Jedno trzeba nadmienić, że złowionego amerykańskiego raka nie wolno wypuszczać na wolność, trzeba go zabić, ewentualnie zjeść. Choć tego mutanta raczej bym nie jadł.
Tak, że nie tylko szczaw z mirabelkami. Mamy jeszcze wielka obfitość raków, które można i trzeba konsumować ze smakiem. I z makaronem.
Kawał. Wychodzi facet od lekarza i tak się zastanawia: Rybka? Żabka? Żabka? Rybka? A lekarz uchyla drzwi od gabinetu i woła za nim: Raczek, proszę pana, raczek.
I tym optymistycznym akcentem…
Dobra porada z tym czosnkiem w duzych kawalkach… tez tak robilem ale raczej z lenistwa niz z wiedzy o mozliwosci przypalenia. Natomiast chcialbym zrozumiec dlaczego smak czosnku ma sie polepszyc po obraniu i przechowaniu na powietrzu przez jakis czas… milego i smacznego.
Najwidoczniej wielonadtlenek alliocyny jest smaczniejszy niż tlenek. Dlatego zaleca się żeby trochę poleżał. Osobiście nie zawsze to stosuję, bo nie mam cierpliwości.
Cebula na kowita.
https://tomaszjezewski.pl/cebula-czosnek-antybiotyki-o-ktorych-sie-dowiesz/
zadne antybiotyki… nawet nie bakteriostatyczne (?)
Blokują bakterie i hamuj a wirusy (nie wiem które). Plesnie niestety rosną na czosnku. A może wcale nie stety?