
Nie tak dawno mieliśmy święto. Strasznie wielkie święto, które w Polsce wcale a wcale nie zostało zdelegalizowane, w przeciwieństwie do przypadającego w tym samym czasie Wszystkich Świętych, potocznie zwanego Świętem Zmarłych. Chodzi rzecz jasna o zwyczaj Halloweenu, który jakoś niepostrzeżenie nabrał rangi święta i rozprzestrzenia się na cały świat.
Ten zwyczaj wiąże się z wieloma dziwnymi praktykami z których wiele zahacza o niebezpieczne sfery, a nawet satanizm. Oczywiście, nie pasuje to zupełnie do mentalności Słowianina, dla którego Słowo posiada wielkie znaczenie i niesie ze sobą wielką moc sprawczą.
Jednym z elementów, powiedziałbym, główną częścią obchodów jest eksponowanie wszem i wobec dyni, ale nie jako warzywa, a raczej jako dekoracji, która akurat pasuje do aktualnej barwnej pory roku, choć wiara w odstraszające duchy właściwości pozbawiona jest wszelakich podstaw (w przeciwieństwie do czosnku).
W ten sposób marnuje się w USA tysiące ton dyni, która jest cennym surowcem roślinnym, bogatym w łatwo strawne węglowodany i mikroelementy, jak witaminy i związki mineralne.
Kilka dni temu jechałem sobie z nowej rezydencji mojej najmłodszej Pociechy do domu odległego o dwie i pół minuty jazdy. Po drodze na poboczu stał zaimprowizowany stolik sporządzony z odwróconego do góry nogami plastikowego wiadra, na którym leżały trzy niezbyt ogromne, za to kształtne dynie. Poniżej widniał napis – ZA DARMO.
Cóż było robić. Zabrałem dwie, jedną zostawiwszy dla kogoś innego, będąc pewnym, że ten nie skorzysta z właściwości odżywczych i smakowych warzywa, a ustawi przed domem, aby po jakimś czasie po prostu wyrzucić.
Postanowiłem sprzeciwić się demonstracji Zła, świadomej czy nieświadomej i nie otwierać drzwi zbieraczom łakoci, a z dyni zrobić smaczną zupę, podobnie jak w ubiegłym roku na parafialne zebranie dyskutantów programu Alfa. Czemu także dałem wyraz na polsko-ruskiej grupie pejsbuka.
Niestety, okłamałem sympatycznych interlokutorów zw Wschodu. Do zupy użyłem dyni z puszki. Normalnie, cebula, czosnek (oczywiście), seler, trochę marchewki dla koloru, przyprawy… to już było. Nie będziemy dziś rozmawiać o zupie, tylko o losach owych dyń, które sobie spokojnie czekały na swoja kolejkę w chłodnym garażu.
Dynia ma to do siebie, że można ją przechowywać przez dłuższy czas. W chłodzie może nawet dotrwać do Świąt. Jednak im świeższa, tym lepsza. Zatem na drugi tydzień jedna z dyń poszła na pożarcie. A było to tak:
Dynię można spożywać na sto pięćdziesiąt trzy sposoby. Można ją marynować w occie, można robić placek na słodko, można upiec drożdżowego gnieciucha z dynią zamiast jajek, można zrobić paciajkę na słodko z migdałami, rodzynkami z bitą śmietanką na wierzchu, można…………
Do meritum. Najsampierw pokroiłem dynię na kilka ćwiartek, zaszydziwszy z arytmetyki, albowiem owych ćwiartek wyszło więcej jak cztery. Należało przy tym uważać na palce, jako iż dokładnie dwa lata i jeden tydzień temu przy krojeniu kapusty na pierogi dla mojej Ślubnej, która owe pierogi lubi pasjami, nabawiłem się pięciu szwów na środkowym palcu lewej dłoni, wskutek czego od tego czasu gram na gitarze jak dupcia wołowa. Toteż z najwyższą ostrożnością podzieliłem owoc na części i przystąpiłem do usuwania pestek i włóknistej materii z samego środka, posługując się łyżeczką od herbaty i kuchennymi nożycami. Dyniowe bebechy zbierałem do sitka.
Przy okazji zastanówmy się nad kwestią klasyfikacji dyni. Co to jest za część rośliny? Owoc? Bulwa? Kwiecie? Wiemy, iż ogórek to jest niedojrzała jagoda. Wygląda na to, ze jadalna część dyni należy do tej samej kategorii. Chociaż… także kwiaty zarówno ogórka jak i dyni można smażyć w cieście i podawać jako niecodzienną przekąskę.
Oczyszczone kawałki dyni położyłem skórką w dół na błyszczącej stronie folii aluminiowej i zgiąłem brzegi, tak na wszelki wypadek. Trochę soli, pieprzu, czosnku (mógł być w proszku), jakieś ziółka dla spotęgowania wrażenia, bodaj czy nie prowansalskie, ale zwykła mieszanka ziołowa do „grilla” mogła też spełniać swe zadanie. Na to oliwka z oliwek i do piekarnika na półtorej godziny w temperaturze 177 stopni C albo 350 F.
I teraz ten czy ów mógłby sponiewierać mnie z powodu użycia aluminium w kuchni. Otóż nasz produkt nie będzie miał styczności z tym metalem, ponieważ po pierwsze, folia pokryta jest tlenkową warstwą pasywacyjną, a po drugie, skórki, na której nasze ćwiartki spoczywają, są niejadalne.
Podczas, gdy się dynia piecze, możemy opłukać dyniowe pestki pod strumieniem zimnej wody i usunąć włókna. Część wysuszonych w temperaturze pokojowej nasion przechowujemy do przyszłego sezonu ogrodniczego jako iż dynia jest niezwykle wdzięcznym warzywkiem do uprawy i rosnąc cieszy oko. A drugą część uprażymy i będziemy sobie łuskać w długie zimowe wieczory i pogryzać dla zdrowia prostaty, popijając naparem z pokrzywy. Ale to nie jest już temat na kuchenne rozważania.
Wracając do dyni. Upieczone ćwiartki podajemy z bułeczką tartą na masełku, albo in statu nascendi, czyli w stanie, w jakim wyjęliśmy z piekarnika. Albo jako dodatek do mięsa zamiast kartofli. Albo utłuczone na puree. To jest dobre i pożywne danie, pełne beta karotenu, cynku, magnezu, a nawet selenu, który jest dobry na…. albo może lepiej zamilczmy w temacie.
Smacznej jesieni życzę.

Dynie na Halo Gween sie nie marnuja. Podobnie jak nie marnuje sie Wigilijna choinka ani palmito, czyli miekkie i smakowite serce mlodej palmy. Po prostu sadzi sie dyni na tyle duzo, aby wystarczylo i na jej uzywanie do zabawy i na jej spozywanie w celach odzywczych. Nigdy nigdzie dyni do jedzenia nie brakuje i nigdy jej nie zabraklo dlatego, ze rozochocona i podniecona reklama antykatolicka gawiedz szalaje w przeddzien Swieta Zmarlych. To tak z grubej rury gwoli precyzji i logicznosci.
Rzeczywiscie robienie szopki z dnia Swieta Tych Co Odeszli, jest podyktowane na poziomie wegetatywnym checia zarobku a na poziomie ideologicznym checia zwalczania zasad Katolicyzmu, kóre stoja w sprzecznosci z zasadami maksymalizacji zysku, marksizmu i innego syjonizmu.
Każde żarcie nie zjedzone a zepsute to żarcie zmarnowane.
Są aczkolwiek dynie niejadalne. Służą do innych celów niż spożywcze. Idea przesłania polegała na podkreśleniu związku dyni wyłącznie z dekoracją, z pominięciem wartości odżywczych.
Poza tym nie sposób się nie zgodzić.
P.S. Kiedyś zapytałem prawdziwą Amerykankę jak się robi prawdziwy pumpkin pie. To taki jakby talerz wykonany z kruchego ciasta wypełniony słodką masą z dyni a na wierzchu bita śmietanka. Otóż ona, ta Amerykanka powiada mi tak: Pójdziesz do sklepu i kupisz puszkę dyni. Tam na puszce napisane jest dokładnie jak się robi prawdziwy amerykański pumpkin pie. Tak mi powiedziała.
I zgłupiałem.
Racja, szkoda pozywienie wyrzucac, ale… te dynie, podobnie jak kwiaty, ino dla dekoracji sie sadzi, ku zabawie… rolnicy zarabiaja, handel zarabia, chinczycy luskaja pestki z dyni a mnichy i inne stare chlopy to jedza, bo dobre na prosta tate.
My tu robimy sopaipillas na dyni. https://saborlatino503.site/comida-tipica-de-chile/receta-sopaipillas/ – moga byc „pasadas” tzn. grzane w melasie aromatyzowanej skporka z pomaranczy ( tzw „chancana” ) albo nia polewane a moga byc mniej lub bardziej chrupkie z patelni ( bardziej chrupkie to moje ulubione ) … no i kiedys patrzymy sa w sklepie gotowe do smazenia… prawie sie skusilismy, ale rzucilem okiem na sklad… dyni nie bylo, ale byly banany. Go figure. Kto to wymyslil???
Ta Amerykanka pewno miastowa byla…. szokuja tacy.
Ide wyciagc chleb z piekarnika, nara
To znaczy że dynię można przygotowywać na kilka sposobów więcej. To naprawdę uniwersalne warzywko, pożywne i pełne wartości odżywczych. Zupę dyniową można też robiż na słodko, z mlekiem i migdałami.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku dla Pana i calej Rodziny.
Widze, ze nie ma swiezszych Pana wpisow, wiec zamieszczam zyczenia tutaj.
Pozdrawiam serdecznie.
Ależ dziękuję Bardzo i wzajemnie życzę wszelkiej pomyślności i wolności od zamętu w tych niestabilnych czasach.
Pożeram wyciągnięte z piekarnika tak samo jak bataty. Indeks glikemiczny raczej wysoki (75). Jakoś trzeba się z tym pogodzić.
Pozdrawiam Panie Piotrze. Widzę, że jednak coś Pan umieszcza na fantazjach. Cieszę się. Życzę słoneczka, takiego jak mamy dzisiaj w Warszawie.
Sporadycznie, pani Blue.
W pewnym wieku zaczyna brakować motywacji i energii do pisania, choć muszę przyznać, że do garów jednak ciągnie. Wczoraj na przykłąd na tapecie były najprawdziwsze bejgiele, choć tylko testowe, z mąki i drożdży podłego sortu. Jutro w planie próba na poważnie, już z rzetelnych składników. A przedwczoraj, najprawdziwsza kapusta po warmińsku. I jak tu trzymać linię?
Pozdrawiam i życzę powodzenia i normalności z Nowym Rokiem.
p.
Kapustkę gotuję na wodzie, dodaje trochę oliwy, kminku, zagęszczam leciutko, łyżeczka mąki na łyżeczkę masła. Piszę o proporcjach na mały rondelek.
U mnie jedzenie postoi w lodówce 2 dni. I koniec, mam ochotę na coś świeżego. To teraz gotuję małe porcje.
Proszę napisać o kapuście po warmińsku. Co to za cudo?
Zdrowia dla Pana z Nowym Rokiem i dla całej Rodziny.
P. B.
Będzie kapusta warmińska, ale proszę o cierpliwość. Dziś pączki. Było trochę krzątaniny, ale za to miło popatrzeć jak znikają jeden po drugim jak paciorki różańca. Dziecko przyszło w odwiedziny zwabione zdjęciem na telefonie, wgiągnęło osiem sztuk (ok. 2700 kilokalorii), Ślubna nie powiem ile z uwagi na wrodzoną dyskrecję, Pozostało chyba mniej niż tuzin.
Jutro trzeba będzie zutylizować popączkowe białka i będą bezy, a pojutrze mam nadzieję być w stanie podać przepis na kapustę po warmińsku.
Spokojnie. Nie pali się, Panie Piotrze. Ja poczekam. Proszę najpierw ogarnąć ten szał tłustoczwartkowy.
Nawiasem mówiąc, kapusta to nieco problematyczne warzywo. Wzdymające.Tak samo jak modna dzisiaj cieciorka. Natomiast surowa, kiszona, jest naprawdę nieoceniona jako źródło probiotyków. Przestrzegam przed kupowaniem w dużych sklepach, gdzie się ją wciska w szczelnie zamknięte torby foliowe i taka uciśniona nabiera tam niemal sinego koloru.
Najlepsza kapucha jest z beczki. Ja kupuję w mokpolowskich sklepach albo na bazarze.
Kapusta po warmińsku. Bierze się wędzony boczek i kroi, a potem podsmaża. Na boczku można podszklić cebulę, po czym dodać trochę kiełbasy w plasterkach, albo szynki. Na to poszatkowaną słodką białą kapustę i dusi sie aż zmięknie. Jeśłi wypuści za mało soku, można dodać troche wody albo rosołku. Potem przyprawia się jak lubimy. Sól, pieprz, trochę majeranku (przeciwwzdymającego), ziele angielskie i jeden listek bobkowy. Pozwoliłem sobie na niewielka modyfikację, dodając grzybki, ale Warmiacy tego nie robią. Także do szklącej się cebuli wrzuciłem trochę cienko pokrojonego świeżego słodkiego pieprzu zwanego w Polsce papryką. Warmińska kapusta jest bez grzybków i bez papryki.
Dodatek jakiejkolwiek ilości mąki do kapusty skraca żywotność potrawy i trzeba ją spożyć najdalej na drugi dzień.
To się właściwie nie nazywa kapusta po warmińsku, ale to danie jest typowe dla Warmii i za moich olsztyńskich czasów bardzo popularne w tamtych stronach.
Smakowicie sie ta kapusta zapowiada! Ta dodana papryka jest czerwona? U nas jest takowa i zwie „aji de color”, no i jest „de kolor” czyli czerwona. W hiszpanskim colorado to nie kolorowy ale czerwony .. smacznego
O mące ważna uwaga. Zapamiętam.
Fajna kapustka warmińska. Ale wybieram opcję chudszą, z szynką.
Wszystko jedno czy papryka jest czerwona, czy żółta, czy zielona. Akurat w tym przypadku była zielona, Dodatek pomidorów czyni potrzwę ciekawszą zarówno kolorystycznie jak i smakowo. Warmiński sposób nie uwzględnia pomidorów ani papryki.
Okis, zielona.. nie widzialem takowej suszonej. Smak to jedno a wyglad to drugie. Warminska na czerwonawo bylaby przynajmniej dziwnawa…
U nas byla zupa z owoców morza.. zaczela sie od cebuli, papryki, czosnku, kartofli i malzy z puszki a skonczyla sie na dodaniu swierzych palometa i congrio prosto od rybaków z lodzi. Na dodatek wpadlo tam jalapeño z ogródka wlasnego, zupelnie przypadkiem i tez bylo dobre.
Milego wieczornego i zimowego.
Jeśli do tego dodać okrę itrochę ryżu, to wyjdzie prawdziwe teksańskie seafood gumbo.
Jak z ryzem to raczej wietmamskie by bylo. LOL. 😉
Wszystko jest kwestią umowy. Ojczyzną okry, po murzyńsku gumbo, jest Afryka…
https://en.wikipedia.org/wiki/Okra …. Pewno da sie zjesc.. u nas za to poszedl do garnka swiezy cochayuyo z plazy.
Co kraj to obyczaj. Japończyk dorzuciłby nam pewnie jadowitą rybę.