Przygotowania do Święta Dziękczynienia

Jako że do Święta mamy jeszcze ponad trzy tygodnie, zanim przystapimy do szykowania wyżerki na Dzień Dziękczynienia, zdajmy sprawę z dzisiejszego niedzielnego obiadu.  Wprawdzie niedziela to taki dzień, w którym praca w nicość się obraca, a więc gdy się kto zabierze na niepotrzebną robote, to nic w tym dniu nie chce wychodzić, ale Moi tak się znacząco patrzyli na mnie przez całe późne rano i wczesne popołudnie, że jakoś instynktownie gary i utensylia same weszły do rąk i rozpoczęła się kuchenna heca.

Na obiad miała być kura, kartofelki, zupina i surówka.  Poprzedniego dnia któreś z nas przesypało kurze piersi (jak powiada pani Danura: kurze cycki) pieprzem, solą i mieszanką krajową ziół pod tytułem Drób, zapomniawszy o dziwo, o natarciu czosnkiem.  I tak to sobie leżało w lodówce, nasiąkając aromatami.

Najsampierw zatem umyłem kartofelki (odmiana żółta, dość łagodna w slmaku) i wstawiłem w mundurkach do gotowania.  W momencie zawrzenia wody, wsypałem łyżkę soli.  Niech się gotują.

Teraz wyjąłem tego kurczaka z lodówki i pobiłem zlekka młotkiem do miąs, zupełnie tak jak to się czyni ze schabowszczakiem.  Po krótkim namyśle posypałem odrobina vegety. Nastepnie trzeba było poczekać, aż kotlety dojdą do temperatury pokojowej, a precyzyjniej sie wyrażając, kuchennej.  Dalej następowała panierka (mąka, jajko, bułka tarta) i smażone jak zawsze na oleju rzepakowym.  Na początku przez minutę czy dwie na ostrym ogniu, potem na mniejszym, do złocistej barwy, następnie po przewróceniu na patelnię dokładałem kilka grubych plastrów cebuli i parę wiórków czerwonej słodkiej papryki.

A kruczek polega na tym, że już usmażone kotlety układa się wszystkie warstwami w patelni, podlewa wodą, przykrywa i pozostawia na minimalnym ogrzewaniu na jakiś czas, aby owa podlana woda zaledwie tylko co mrugała.  W ten sposób one nie stygną, a przy tym nabieraja właściwej konsystencji oraz wyrównanego smaku.  Nie będa chrupiące, ale bardzo, ale to bardzo delikatne i dojrzałe.

Surówka była z cienko krojonego pora, połówki drobni posiekanej cebuli, ząbla czosnku roztawrego z odrobiną soli morskiej na deseczce, pewniej iliści selera naciowego (excuse le mot) oraz żółtej papryczki krojonej tak cienko, jak tylko było można.  Do tego sól, pieprz, kropla sosu sojowego, łyżka czerwonego wina i szczypta bazylii. Po wymieszaniu dodałem trochę oleju rzepakowego i dwie łyzki oliwkowego dla zapachu Śródziemnomorza. Ale gdy spróbowałem to natychmiast doszła łyżeczka miodu, sok z cytryny i niewielka marchewka starta na najgrubszych oczkach tarki.  Mogłem dodać łyżeczkę startego świeżego imbiru i maleńką ilośc gałki muszkatolowej, ale nie chciało mi się.

Zupka była z botwinki.  Z połówką jajka na twardo w każdej miseczce.  Ponieważ po tej stronie Kałuży botwinkę sprzedaje się bez buraczków na końcu, musiałem przed dodaniem jej do gara, ugotować trzy pokrojone w słomkę buraczki na trzy litry zupy.   Wygotowującą się wodę uzupełniałem rosołkiem z kury, przez co zupa wyszła może ciut ciut za tłusta, ale smakowo tylko zyskała.  Przyprawy, wiadomo, sól, pieprz, szczypta cukru, cytryna, ocet winny i trzeba to wszystko balansowac na smak.  Na podaną ilośc zupy nie dawałbym więcej niż cztery łyżki octu winnego i nie więcej niż pół łyżeczki cukru lub miodu na początek.  Przechylony na którąkolwiek stronę profil smakowy owocuje bowiem frustracją kuchmistrza i koniecznościa improwizacji.  Natomiast przepieprzenie nie stanowi większego problemu, podobnie jak w życiu, a przesolenie redukuje siię surowym kartoflem.  Jest jeszcze sekret na usuwanie z zupy nadmiaru tłuszczu.  Mianowicie wyłącza się ogrzewanie pod garnkiem i czeka chwilę, aż się tłuszcz ustoi, po czym przeciąga po powierzchni listkiem sałaty, który wciąga tłuszcz jak gąbka.

Żółte kartofelki gotuje się do troche nadmiernej miękkości, po czym tłucze wraz ze skórkami, z dodatkiem masła i niewielkiej ilości jogurtu, który jest tu lepszym od śmietany kondymentem.  Tłucze sie nie aż tak dokładnie jak w przypadku ziemniaczanego puree, a nawet jest dobrze, jeśli pozostaja nawet spore nieutłuczone kawałki.  Posypuje się koperkiem i wystawia na stół w fajansowej miseczce.

Na deser były daktyle popijane herbatą.  Ot, taki mały, miły rodzinny obiadek.

images

Ten wpis został opublikowany w kategorii Fantazje kulinarne. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Przygotowania do Święta Dziękczynienia

  1. Jolanta Król pisze:

    Zgadza się: Najpiękniejszy Pies na Świecie. 🙂

  2. Pikuś (na zdjęciu) pisze:

    Miło mi niezmiernie.

  3. Jolanta Król pisze:

    Pracowałam kiedyś nad tekstem, którego jednym z wątków było wykluczenie społeczne. Okropnie wymęczony tekst, drętwy, niespójny, angażujący grupę specjalistów, i każdy z nich coś do niego dorzucał, ale wyraźnie zabrakło ręki dobrego redaktora, który nadałby całości konieczną integralność. I ja złapałam się na tym, że na jakimś tam etapie pracy nad tym tekstem, te słowa, wykluczenie społeczne, w kółko powtarzane, zupełnie tracą dla mnie swój sens, stają się pustym frazesem.
    Pana wiersz przywraca ten sens.

  4. bardzo pisze:

    Każda fraza powtarzana wielokroć dewaluuje się. Znamy potęgę Słowa, wiemy tez, że nadużywane Słowo wykrusza się, zużywa i wietrzeje. Wiedza o tym demagodzy i specjaliści od propagandy.

    Miło mi, że powyższy tekst jeszcze sie na cos przydał.

  5. Jolanta Król pisze:

    Rozumiem, że mieszanka krajowa „Drób” jest Panu dosyłana na specjalne życzenie. Mam koleżankę w Kanadzie, która jest szczęśliwa, jak jej od czasu do czasu prześlę jakieś polskie kosmetyki, lubi zwłaszcza polskie kremy. Ja wiele polskich produktów kosmetycznych (znam się na nich dobrze) cenię sobie ogromnie.
    Obiadek pyszny. Lubię kotlety z chrupiącą panierką, ale też czasami zmiękczam, jednak po przełożeniu czosnkiem i cebulą w piekarniku, w naczyniu żaroodpornym. Jest potem jeszcze wyżerka na pół tygodnia.
    Ja lubię też taką zwykłą zupę buraczaną. Tak zwyczajnie do rosołku wrzucone kawałeczki buraka, kartofelki, doprawione to wszystko śmietaną (niestety, do śmietany mam słabość), posypane zieleniną. Lubię bardzo ciepłe, lubię czuć esencjonalność rosołu; kalorii nie liczę. 😉
    Teraz na chłody listopadowe zupka świetna.
    Przepis na Pana surówkę: kopiuj/wklej.
    Mam małą relację fotograficzną z „karczmy”, co się „Lily” nazywa. Przy okazji zapostuję.

  6. bardzo pisze:

    Mieszanka Drób to resztki po dostawach firmy polonijnej do chicagowskich sklepów. Mam tez Grill i ziarnisty pieprz z Polski, z tego samego źródła, który muszę mlic w mikserze (na gwint miksera pasuje słoiczek po majonezie).

  7. Jolanta Król pisze:

    Cyt. Mam tez Grill i ziarnisty pieprz z Polski, z tego samego źródła, który muszę mlic w mikserze (na gwint miksera pasuje słoiczek po majonezie).
    🙂 🙂 🙂
    Przepraszam, że tylko te śmieszki, ale słów brakuje, bo czasami Pisze Pan tak pociesznie. Naprawdę przepraszam za ten komentarz bezsłowny.
    PS: Moje wyboldowanie!

  8. bardzo pisze:

    No dobrze, niech będzie mleć. Chociaż wtedy stracimy pieprzność charakteru ekspresji. Z całą pewnością nie mielić.
    Polska mowa jest niezwykle precyzyjna i jednym słowem umiemy wyrazić to, na co na przykład Jankes potrzebuje skomplikowanego zestawu słów. Drobne zniekształcenia pozwalają na całkowite odwrócenie nastroju. Niesamowitym geniuszem w tym zakresie był mój idol Kornel Makuszyński.

  9. Jolanta Król pisze:

    Panie Piotrze, z jakiego Pan słownika korzysta? Bo ja jestem dogmatycznie od lat przywiązana do szkoły językowej prof. A. Markowskiego. Ten jego (pod jego redakcją) Słownik Poprawnej Polszczyzny (Warszawa, 1999) to zawsze u mnie na podorędziu. Ja nie podchodzę do spraw języka ani purystycznie, ani sztywno, dlatego lubię jego koncepcję dwóch norm: wzorcowej i użytkowej. Norma potoczna dopuszcza formę: mielić , mieliłam, a nie koniecznie mleć, mełłam. W przypadku mleć ta wzorcowa odmiana dość trudna, i ludziskom się myli, to zrozumiałe.
    Mnie raczej ten słoiczek po majonezie przytroczony do młyna rozśmieszył. To jest po prostu niemożliwe.
    A swoją drogą, pozbyłam się swego czasu różnych rzeczy po zmarłej Babci, brytfann, starych młynków, stolnic (no stolnicę to mi pewien nieodpowiedzialny osobnik wyrzucił), a teraz by się akurat przydały. Dobrej brytfanny mi autentycznie brakuje, a te nowe, te, co widziałam, dość drogie, niestety.
    Co ja tam Makuszyńskiego znam? Koziołka Matołka oczywiście i „Szatana z 7 klasy”. 🙂

  10. bardzo pisze:

    Prosze Pani. Makuszyński napisał niesamowitą liczbę wspaniałych powieści, opowieści, nowel i żartobliwych opowiadanek. na przykład Skrzydlaty Chłopiec, czy zbiorek O diabłach, kobietach, I dalszego ciągu długiego tyutułu nie pamiętam. Ale najbardziej mi sie podobała przedmowa do zlbumu Effela Stworzenie Swiata. Chyba sobie nie daruje I zrobię z tego przerywnik przed rozpoczęciem cyklu Indyczego Święta.

    Nie korzystam z żadnych słowników. Drzewiej używałem Słownika technicznego. A w słoiczek po majonezie lepiej prosze uwierzyć. Jak nie zapomnę, to zamieszczę fotogram takiego zestawu Fotogram, nie fotografię, jako iz fotografia to jest dziedzina sztuki, a nie jej efekt.

  11. Jolanta Król pisze:

    To w takim razie jest to zestaw hybrydyczny. Zmyślny bardzo. Przepraszam Pana, ale mi się gęba dalej śmieje. 🙂
    Fotografia; dwa znaczenia: jako zdjęcie i jako zajmowanie się fotografowaniem.
    Fotogram też mi się podoba.

  12. bardzo pisze:

    Śmiejaca sie geba to cel tej witryny.

    Miło mi, dziekuje.

Dodaj odpowiedź do bardzo Anuluj pisanie odpowiedzi